sobota, 21 stycznia 2017

Ile wart jest spokój?



Witam. Dziękuję wszystkim, którzy mnie czytają, komentują, obserwują. Bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że będzie Was coraz więcej.
U mnie się dzieje...Jak zawsze. Jak będzie spokojnie to zacznę się zastanawiać czy aby nie umarłam.
W poniedziałek odbyła się pierwsza sprawa rozwodowa. Na tej sprawie sąd zdecydował co z moim dzieckiem. Tatuś dostał prawo do trzech godzin raz w tygodniu. Wygrałam drugą bitwę, prowadzimy 2:0 , ale do końca wojny jeszcze daleko. To starcie wygrałam bo tatuś spóźnił się na rozprawę. Był jego prawnik, tzn nawet nie prawnik tylko aplikant tego prawnika, a szanowny pan raczył się zjawić 40 minut po czasie w sam raz na odczytanie postanowienia. Sędzina się wkurzyła bo najpierw miał się spóźnić 20 minut, potem niby już parkował, a po trzecim telefonie aplikant stwierdził, że już idzie po czym pani sędzia stwierdziła, że to kpina i zakończyła sprawę bez niego. Nawet podczas uzasadnienia postanowienia wytknęła mu, że decyzję podjęli tylko na podstawie moich zeznań, bo innych nie mieli. Nawet mnie to nie zdziwiło, że on nie zjawił na czas, na drugiej rozprawie o alimenty nie było go w ogóle, bo zapomniał. Zapomniał też stawić się na badanie więzi emocjonalnych, o które sam zabiegał, tzn złożył w sądzie wniosek o ustalenie wizyt z dzieckiem i sąd nam wyznaczył termin tego badania, tatuś nie przyszedł bo znowu zapomniał. To też mu sędzina wygarnęła podczas uzasadnienia. Z każdym jej słowem czułam jak ubywa mi kilogramów na „skrzydełkach mojej duszy”, rozpierało mnie poczucie sprawiedliwości. No może przesadzam i wymyślam teatralne teksty, ale nawet nie wiecie jak mnie to cieszyło. Wyszło na moje, znowu. Ale wiecie co? To, że on przegrał i to po raz drugi, to jest moja wina. No a jak inaczej, przecież wszystko to moja wina... Usłyszałam od niego, że sama sobie taki termin ustawiłam. Tak, bo poszłam do sędziny i jej powiedziałam: „wiesz stara, pasuje mi żeby on się z dzieckiem widział tylko w tym i tamtym terminie, załatw mi to”. Można być debilem, ale żeby aż tak? Jego kombinowanie z niepłaceniem alimentów (bo przecież to nie ważne, wyrok alimentacyjny jest przecież nie ważny bo on złożył pozew o rozwód i prawnik mu powiedział, że tamto jest nie ważne - cytat tatusia we własnej osobie) też nie wyszło mu na dobre. Nie płacił, więc zgłosiłam sprawę do komornika, który zajął mu wszystkie konta bankowe i zabiera z nich kasę dla mojego syna. Jaki zdziwiony! Chodzi i się żali, że mu komornik wszystkie pieniądze zabiera, że on nie ma za co żyć... A przecież wyrok jest nieważny, więc jak? Jakby się ktoś jeszcze zastanawiał, tak mój mąż, za chwilkę były, jest kretynem! 
Od wczoraj prowadzi ze mną wojnę podjazdową w kwestii kontaktów z synem. Dziś miał pierwszą wyznaczoną datę spotkania, oczywiście go nie było. On chce zabrać młodego na cały następny weekend na co ja się nie zgadzam. Oczywiście straszy mnie adwokatem i kuratorem, posądza o mataczenie. A ja tylko chcę aby przestrzegał postanowienia sądu. Jestem prawie pewna, że w sobotę on zjawi się po dziecko i nie przywiezie mi go o wyznaczonym czasie. I co ja mam zrobić? Iść tam z policją i zafundować dziecku dodatkowy cyrk? Masakra. Ten człowiek, albo raczej ta osoba nigdy nie da mi spokoju. W czwartek byłam na policji bo oskarżyli mnie (pan łysy i jego siostrunia) o kradzież złotego łańcuszka. Na tą chwilę to jest moje słowo przeciwko słowu ich dwojga i mimo, że nic nie ukradła boję się, że dostanę za to po tyłku. Jak to się skończy, to on wymyśli coś innego, żeby tylko mi uprzykrzyć życie. Zastanawiam się nad założeniem mu sprawy o nękanie i pomówienia. Oczywiście moja „przyjaciółka” od razu stwierdziła, że tak nie wolno, że mam tego nie robić, że mam nie zaczynać, ustąpić, itd... Czy tylko ja mam wrażenie, że ona go znowu broni?
Dziecko chodzi i się pyta o której tata przyjedzie, że on chce do niego zadzwonić (oczywiście nie odbiera telefonu a wczoraj był wyłączony). Ja siedziałam „uwiązana” w domu do 15- tej, żeby w razie jakby jednak się zjawił nie dać mu pretekstu, że on był po dziecko a nas w domu nie było. I co tak teraz to będzie wyglądać? Będę w każdą sobotę czekać na pana, a jak już się raczy zjawić to będę się zastanawiać o której i czy w ogóle odda mi syna? Tak się nie da żyć. Mam coraz większą ochotę zostawić to wszystko, zabrać syna i uciec „na drugi koniec tęczy”, gdziekolwiek by to nie było. Byle jak najdalej stąd. Już dawno cała ta sytuacja, w której się teraz znajduje, mnie przerosła. Matka nadal w szpitalu, stan zły. Jak u niej dziś byłam to nie wyglądała dobrze. A pani doktor prowadząca stwierdziła, że jak następne badanie nic nie wykaże to wypiszą ją do domu. Jak? Jak ja mam ją karmić, podawać tabletki, insulinę jak ona wymiotuje po wszystkim, i nawet bez niczego? Jak? Przeraża mnie sama myśl o tym, że w takim stanie mi ją tu przywiozą. O rehabilitacji możemy zapomnieć, bo jest za słaba i przy każdym gwałtowniejszym ruchu wymiotuje, a w domu jej się nie poprawi. Na razie czekam na badania i decyzję co dalej. W „domu” (jakoś coraz trudniej nazywać mi to miejsce domem) też nie jest sielankowo. Siostrzeniec, który tu mieszka od śmierci mojej siostry (jest u babci w rodzinie zastępczej) ostatnio mi wykrzyczał w twarz, że mnie nienawidzi i że mam „wydupiać” i że on mnie z tego domu „wypierdoli”. A wszystko dla tego, że nie pozwoliłam mu iść do kolegi na całą noc na urodziny. Oczywiście o jego planach dowiedziałam się w chwili gdy już wychodził i gdybym nie zapytała nawet nie wiedziałabym, że on nie wraca na noc. „Bo po co on ma mnie pytać o pozwolenie?"  Fajnie no nie? On ma 17 lat, prawie dwa metry wzrostu i muszę przyznać, że trochę się go boję.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz