środa, 8 lutego 2017

I co dalej jest...?



Nie mogę znaleźć sobie miejsca. W nocy spać nie mogę bo obmyślam listę rzeczy do zrobienia. Nie wiem na czym stoję,
wszystko się spierdoliło. W tym tygodniu ma się ze mną skontaktować właściciel mieszkania, żeby podpisać (albo i nie) zemną umowę najmu. Boję się, że nie dostanę mieszkania, bo nie mam stałego zatrudnienia. Co ja wtedy zarobię? Gdzie pójdę? Ile „tatusiowi” zajmie odebranie mi dziecka? Teraz nie jest wyrywny, żeby zajmować się dzieckiem, ale jak tylko trafi się okazja, żeby mi go odebrać, on nie daruje. Tylko po to, żeby mi dokopać. Jego syn nie interesuje. Alimentów nie płaci bo według niego wyrok jest nieprawomocny i ja mu to wszystko oddam co mu teraz zabiera komornik. Jak zabierze syna do siebie to wygląda to tak jakby „odhaczał” listę. Dostał od sądu nakaz spotkań z dzieckiem w każdą sobotę po trzy godziny bez osób trzecich. Ich spotkania wyglądają tak, że zabiera go do siebie tam są dwie ciocie i ich córki. Syn zamiast spędzać czas z tatą bawi się z dziećmi, po czym ciocia odwozi go do domu! I tak jest za każdym razem. Stary twierdzi, że trzy godziny to za mało czasu na cokolwiek więc po co się zajmować. Sędzina nakazała mu pomagać mi w nauce, taaaa trzy godziny to za mało. Chodzi i się żali, że nie może iść z dzieckiem ani do kina ani nigdzie bo trzy godziny to za mało. BZDURA!! Jak się chce, to w trzy godziny można zrobić całą masę fajnych rzeczy, albo przynajmniej pobyć razem! No ale po co, lepiej udawać poszkodowanego. Ale powiem Wam, że to nie tak miało być. Odeszła od niego, żeby było mi lepiej, żeby być kochaną, doceniają, żeby ktoś się mną zaopiekował. Miałam być z panem P., miałam mieć nowe mieszkanie, nieduże, ładnie urządzone, takie moje. Pierwszy raz w życiu miałabym coś naprawdę mojego. I co? Wszystko poszło źle. Nie tego chciałam!
Kilka dni temu dowiedziałam, się że mój były (wkrótce) mąż zamieszkał z „ciocią”, że zostanie „tatą”. Niby co mnie to obchodzi? Niech sobie całe stadko dzieci zrobi i przygarnie do domu jeszcze ze trzy baby. Niby mnie to nie ruszyło. Niby. Przecież to ja miałam układać sobie życie, ja miałam zamieszkać z kimś wyjątkowym, to ja miałam być szczęśliwa. I co? I wychodzi nadto, że wszystko co małżonek mi mówił przez ostatnie kilka lat: że nie sam sobie sama rady, że nikt mnie nie zechce, że źle skończę, było prawdą. Nie chcę tego przyznać ale chyba właśnie poległam na placu boju i najzwyczajniej w świecie jestem zazdrosna o to, że jemu jest lepiej. A ja? A ja siedzę sama w pustym mieszkaniu, mój syn najprawdopodobniej będzie znowu powtarzał klasę, a pan P jest tak cholernie daleko. Na piątek zarezerwowałam mu transport do mnie, ma przyjechać na „minimum tydzień”. Nie wiem czy przyjedzie, czy znowu coś się nie stanie, a nawet jak przyjedzie to na ile? Na tydzień , dwa? I co potem? On wróci do domu, a ja tu zostaję sama! Nie chcę być sama. Boję się tego. Nie mam nikogo, nawet Wy już mnie nie czytacie. Zastanawiałam się nawet czy nie przestać tego pisać. Ale to pomaga mimo wszystko, to pomaga.

2 komentarze:

  1. Czasami w życiu się tak dzieje, pomimo że nie tak sobie wszystko wyobrażaliśmy. Ważne jest, żeby nigdy się nie poddawać i myśleć pozytywnie. Mam nadzieję, że jeszcze wszystko się u Ciebie ułoży! ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Przykro jest czytać takie rzeczy.
    Kobietom jest bardzo ciężko pozbierać się do "kupy" po tak przykrych doznaniach.
    Życzę Ci jak najlepiej. :)
    Trzymam za Ciebie kciuki.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń